Rap gra [„Hip-hop Evolution”]

Małpa ma na taśmie „Love vs. Hate” od Brand Nubian, a ja, no cóż, mam mieszane odczucia co do serialu dokumentalnego Netfliksa „Hip-hop Evolution”.

Uznanie na pewno budzi ogrom materiałów, jakie zgromadzili twórcy. Cztery sezony, każdy liczący cztery odcinki po ok. 45 minut, to kopalnia muzyki, filmów, zdjęć i innych archiwaliów z kilkudziesięcioletniej historii hip-hopu. Nie brakuje oczywiście wspomnień samych raperów i (rzadziej) raperek, ale także producentów, dziennikarzy-znawców czy szarych eminencji w rodzaju Damona Dasha stojącego za sukcesami Jaya Z. Samego Jaya Z w serialu brak, podobnie jak wielu innych zarobionych raperów. Tym niemniej nie brakuje innych pierwszorzędnych ksywek, także rekinów tego, było nie było, biznesu.

Z przedstawionego materiału wyłania się hip-hop taki, jaki chyba faktycznie jest. Heterogeniczny, wielonurtowy, nieograniczony niczym poza wyobraźnią twórców (i środkami, jakimi dysponują – choć wbrew pozorom to ograniczenie pobudza kreatywność i sprzyja nowym odkryciom). Autorzy serialu zapewne słusznie nie zamykają hip-hopu w klatce, w której ściera się się idealizm z komercją czy kunszt słowa z pisaniem, które, delikatnie mówiąc, przede wszystkim ma nie przeszkadzać w zabawie.

Wątpliwość budzi natomiast przedstawienie tej masy dokumentalnego sjużetu. Twórcy proponują narrację, w której esencją hip-hopu jest ciągła ewolucja oparta na kreatywności i elastyczności twórców. Tymczasem serial – mimo dynamicznego montażu – jest do bólu statyczny, oparty na tym samym, wciąż powtarzanym schemacie. Mamy oto prezentera Shada, rapera z Kanady, który odwiedza miejsca ważne dla rozwoju hip-hopu – od Nowego Jorku po Los Angeles, od Detroit i Chicago po Atlantę i Houston – i rozmawia z kolejnymi twórcami. Nie ma w tych rozmowach ani krztyny krytycyzmu. Facet grzecznie potakuje i zaśmiewa się nawet z nieśmiesznych żartów. Naprawdę, należało wyciąć z połowę przedstawiających go przeciwujęć, bo i tak wiadomo, że właśnie potakuje lub chichra się. Cóż, po prostu zbiera świadectwa – może powie ktoś, próbując bronić tej strategii – ok, ale przecież serial dotyczy hip-hopu! A więc w swoich korzeniach zjawiska kontrkulturowego, z bardzo silnym pierwiastkiem rywalizacji między mcs. Aż prosiło się, żeby czasem uszczypnąć czy przycisnąć. Albo, na litość boską, chociaż dopytać!

W ogóle budowanie kanonu hip-hopu wydaje się ryzykowne, wszak coś nie gra w budowaniu pomnika burzycielowi pomników. A takim przecież można widzieć rap. Nie wspominając już o tym, że wszystkie kanony, encyklopedie, archiwa etc. są w dzisiejszej humanistyce podważane i widziane jako cokolwiek podejrzane.

W każdym razie czwarty sezon kończy się na zapowiedzi przewrotu cyfrowego. Należy się wiec spodziewać kolejnych odcinków i mimo że trochę kręcę nosem, to czym prędzej pośpieszę, żeby je sprawdzić.

Bartosz Marzec

Dodaj komentarz